Ostatnie dni na Hulhumale’

Ostatnie dni na Hulhumale’ spędziłem korzystając z uroków plaży. Kąpiel w ciepłym oceanie, w którego przezroczystej wodzie można było zaobserwować dziesiątki różnego rodzaju ryb i innych zwierząt wodnych nigdy się nie znudzi. W międzyczasie po plaży ganiał duży grab i kilka tysięcy małych pustelników. 😉

Obiady 'u Ahmeda’ były najlepszym i najtańszym wyborem posiłków, więc głównie tam się stołowałem. Pewnego razu, jako stały klient spośród obcokrajowców, dostałem od knajpki gratis do zamówienia, coś w rodzaju prażynek oraz surową rybę. Na moje oko była ona jakby suszona na ostrym słońcu, w środku zaś było surowe, miękkie mięso. O ile górna, wysuszona i osolona warstwa nie była najgorsza, o tyle surowego, ciepłego wnętrza, pod suszoną warstwą nie dałem rady już zjeść i grzecznie podziękowałem.

Nocne spacery, wśród delikatnie oświetlonych uliczek, gdy temperatura spadła już do 25 stopni, były przyjemnym spędzeniem czasu. Raz przez stopę przeleciał mi karaluch, innym razem gigantyczna jak dla mnie, ponad półmetrowa jaszczurka przebiegła przez chodnik, przede mną. Siedząc w hotelowej restauracji zdarzyło mi się, że z sufitu spadła na stół jaszczurka wielkości dłoni, doszła do siebie w 5 sekund i szybko weszła na ścianę.

W przedostatnią noc wyruszyłem w poszukiwaniu pamiątek. Zwykłe pierdółki takie jak: pocztówki, magnesy, ozdoby do zawieszenia na ścianie, herbaty etc. Podstawą jest targowanie się wszędzie i o wszystko. Tak jak w knajpce danie nie musi wcale kosztować $5, bo równie dobrze może kosztować $3 lub $2, tak i cena pamiątek jest bardzo umowna. Pocztówki pakowane w lokalną gazetę, magnesy, obrazek na ścianę, herbaty pakowane w drewniane pudełka – czułem, że mam to co chciałem, więc mogłem wracać do pokoju.

Dzień przed wylotem spędziłem prawie w całości na plaży. Późnym popołudniem zjadłem kilka słodkości w restauracji znajdującej się nieopodal szpitala, w centrum Hulhumale. Wieczorem szybkie pakowanie i ostatnia noc na dworze, popijając sok z mango, siedząc w towarzystwie turystów z Japonii. Następnego dnia, o godzinie 11:15, miałem już odlatywać do domu.

Poranna pobudka, szybki prysznic i śniadanie z walizką już stojącą obok stolika. Hotel zapewniał transport na lotnisko, więc ok. 9:30 stałem już  w kolejce do odprawy.  Ostatnie pamiątkowe zdjęcia robione przez okno terminala, przejście przez kontrolę bezpieczeństwa i wejście do samolotu. Przygoda na Malediwach dobiegła końca. Teraz czekał mnie 9-godzinny lot do Moskwy, 16-godzinne oczekiwanie na samolot do Warszawy i dostanie się do Katowic, gdzie miała czekać na mnie moja ukochana.

Pasy zapięte, samolot nabiera prędkości i odrywa się od ziemi. Odlatując stąd wiem, że nie żegnam się z Malediwami na zawsze. Wrócę tu, na 100%.

 

Komentarze