Phi Phi – kolorowe łódki i odpływy

Wyspa zapierająca dech w piersiach

Wyspy Phi Phi położone są na Morzu Andamańskim, pomiędzy wyspą Phuket a stałym lądem. Należą do prowincji Krabi, a największą i jedyną stale zamieszkaną wyspą jest Ko Phi Phi Don, na którą właśnie zmierzaliśmy. Piękne widoki, wapienne skały, lazurowa woda i cudowne plaże, którym dodatkowy urok dodają lokalne łódki przystrojone kolorowymi elementami – tę wyspę trzeba odwiedzić!

Ko Phi Phi Don została dosyć szybko odbudowana po niemalże całkowitym zniszczeniu przez fale tsunami jakie nawiedziły ją 26 grudnia 2004 roku. Na zachód od centralnej części wyspy znajduje się schronienie na wypadek nadejścia tsunami – wybudowana za ok 15 milionów bahtów Tsunami Rescue Tower.

Dzień pierwszy

Do portu na Phi Phi dopłynęliśmy, po półtoragodzinnym rejsie, o godzinie 15. Aby możliwie jak najszybciej opuścić prom i wejść na wyspę, najlepiej zabrać rzeczy pozostawione w ‘bagażowni’ na jakieś 5-10 minut przed przybyciem do portu (na promie, którym płynęliśmy było to miejsce przy schodach prowadzących na dolny pokład, gdzie wszyscy składują walizki i plecaki).

Po wejściu na ląd, jeszcze w strefie portowej, przechodzimy przez punkt, w którym pobierana jest opłata 20 ฿/os za wejście na wyspę – pieniądze te mają służyć na rozwój i czystość wyspy, ale jak jest w rzeczywistości pewnie nigdy się nie dowiemy 😉

Pierwsze co zrobiliśmy, to – pomijając wszystkich napotkanych na drodze naciągaczy na ‘tanie’ promy, wycieczki itp., które wcale takie tanie nie są – poszliśmy zameldować się w naszym lokum. Na miejsce pobytu na Phi Phi wybraliśmy Don Chukit Resort – przyjemne, stosunkowo ciche miejsce, oddalone od portu o jakieś 10 minut pieszo. Idąc z ciężkimi plecakami, niewyspani, doczołgaliśmy się na miejsce po znacznie dłuższym okresie czasu. 2100 ฿ za 2 noce oraz 500 ฿ depozytu i klucze do pokoju były nasze. Rozpakowaliśmy się, chwilę ochłonęliśmy i poszliśmy przejść się po okolicy.

Po wyjściu z domku musiałem wymienić dolary w kantorze (na wyspie są co najmniej dwa, więcej nie pamiętam). To co mnie miło zaskoczyło, to fakt, że kursy walut, które na wyspie oddalonej od czegokolwiek o 1.5 godziny promem mogły być zawyżone do granic możliwości, a w rzeczywistości były takie same jak w kantorach na Krabi czy w Bangkoku. Jeśli więc będziecie planować wypad na Phi Phi, to spokojnie można  wymienić walutę na miejscu – nie będziecie stratni 😉

Pogoda była idealna na zwiedzanie wyspy – ciepło, ale słońce schowało się za chmurami, dzięki czemu nie było aż tak upalnie. Pierwszy dzień spędziliśmy na spacerze wzdłuż wyspy, oglądaniu straganów z pamiątkami i wypatrywania co dobrego serwują tutejsze lokale. Ceny są bardzo zróżnicowane i na ogół “drożej” wcale nie znaczy “smaczniej”. Sam fakt, że na wyspie nie ma zmowy cenowej, a ceny nie są horrendalnie wysokie i o dziwo zróżnicowane, pozytywnie mnie zaskoczył – przecież mogliby zrobić ceny dwukrotnie większe, a turyści i tak by zapłacili, bo to ułamek tego co zapłacilibyśmy nawet w Polsce.

Naleśniki smakujące tak samo, tej samej wielkości w jednym lokalu mogą kosztować 40-50 ฿, a drugim 80 ฿. Na jednym straganie koszt ‘alko-zestawu’ to 150-300 ฿, w zależności od rodzaju alkoholu, a na kolejnym te same połączenia zaczynają się od 200 ฿ a kończą na 450 ฿. W mojej opinii nie warto przepłacać, skoro jakościowo tańsze w 90% przypadkach nie ustępuje droższemu. I po raz kolejny – chcesz na szybko coś przekąsić – jedz na ulicy. 3 sztuki dużych krewetek z grilla, które na szybko wypełnią żołądek kosztują około 20 ฿ (ok. 2 zł). Lepiej jeść mało i często, niż zorganizować wyżerkę 3-daniową przy temperaturze 35-40*C, która skutecznie nas uziemi i przysporzy niestrawności. No i podstawowa zasada – nie odbierajmy sobie przyjemności poznawania nowych smaków. Jasne, że rodzaj jedzenia to sprawa indywidualna, że niektórzy mogą mieć problemy żołądkowe i nie mogą kombinować z nowym jedzeniem, ale… gdy widziałem całą masę ‘zachodnich’ przybyszy, którzy jedli pizzę, frytki i hamburgery, które jedzą na co dzień w fast foodach, to nie mogłem tego pojąć – jechać na wakacje w inny rejon świata, gdzie króluje inna kuchnia i nie oderwać się od standardowych smaków chociażby na te 1-2 tygodnie? No cóż, jak kto woli 😉 Tajska kuchnia niekoniecznie oznacza suszone robale, skorpiony i inne dziwactwa. Smażony ryż z warzywami na ostro, słodki ryż z kawałkami świeżego mango, lokalne zupy rosołopodobne i wiele wiele innych- każdy znajdzie coś dla siebie 😉

Podczas spaceru przy zachodzie słońca wrażenie na nas robił widok odpływu, gdy plaża poszerzyła się o kilkadziesiąt metrów, a unoszące się wcześniej na wodzie łódki, teraz leżały na plaży wbite w piasek.

 

Wieczorem przechadzaliśmy się jeszcze po zachodniej stronie wyspy, w jej wyższych partiach, ale masa nietoperzy przekonała nas, żeby zejść na dół, do centrum, które po zmroku też miało swój urok 😉

Plany na następny dzień: basen, plaża, punkt widokowy, pamiątki, a przede wszystkim odespanie ostatnich dni, bez nastawionego budzika.

Komentarze