Kambodża!

Od rana w biegu

Lot z Phuket do Bangkoku trwał niecałe 1,5 godziny. Po przylocie na lotnisko Don Mueang musieliśmy obejść całe lotnisko, aby dostać się znów w strefę odlotów, przy której zostawiliśmy bagaż w przechowalni. Szybka wymiana ubrań na świeże, plecaki spakowane – możemy ruszać.

Stanowisk check-in linii Air Asia jest tu cała masa. Jeden terminal obsługuje loty krajowe, inny loty międzynarodowe. Liczby zresztą mówią same za siebie – w 2015 roku obsłużono 21 133 502 pasażerów na trasach krajowych oraz 9 170 681 na trasach międzynarodowych. A jest to tylko drugie co do wielkości lotnisko w Bangkoku (lotnisko Suvarnabhumi obsługuje ponad 51 mln pasażerów rocznie). Dla porównania Lotnisko Chopina w Warszawie – 11 206 700 pasażerów w 2015 roku. Pod względem przepustowości lotnisk w jednym mieście, Tajowie ustępują chyba jedynie Chińczykom z  Szanghaju. Mają rozmach…

Skąd pomysł na Kambodżę? – Zupełny spontan!

Przeglądając stronę AirAsia, sprawdzałem, gdzie za nieduże pieniądze będzie można wyrwać się na parę dni z Tajlandii i padło na Kambodżę. $70,61/os w 2 strony (~ 283,5 zł/os). Może nie była to promocja życia, ale niecałe 300 zł za wylot do Kambodży, był dobrą opcją, tym bardziej, że loty po Tajlandii w jedną stronę były tylko nieznacznie tańsze od tych do ojczyzny Khmerów. Miejsca przydzielane są losowo (domyślnie możemy nie siedzieć obok siebie). Zmiany miejsc w klasie ekonomicznej na lotach AirAsia nie stanowi większego problemu – można to zrobić online w cenie ~10 zł/os, co jest ceną do zaakceptowania. Dopiero po zakupie biletów do Kambodży, dokupiłem bilety na wcześniejsze wyprawy: Bangkok -> Krabi ($38,5/os = ~155 zł/os) i Phuket -> Bangkok ($44/os = ~175 zł/os).
I tak oto pojawił się z grubsza zarys pierwszego tygodnia pobytu w Azji, gdzie na samym początku w planach był tylko Bangkok i okolice 🙂

Lecimy!

Na lotnisku trzeba uzbroić się w cierpliwość. Paszporty sprawdzane są przez służby graniczne bardzo dokładnie, przez co oczekiwanie na przejście do strefy wolnocłowej  trwa niemal godzinę. W końcu nadchodzi nasza kolej, sprawdzenie, skan twarzy, przegląd paszportu… W końcu wbicie pieczątki potwierdzającej opuszczenie kraju i możemy kierować się w stronę naszej bramki.

Lot z Bangkoku do Siem Reap trwa około godziny. W tym czasie stewardessa podaje nam formularze do wypełnienia. Podobne jak te, które otrzymuje się w czasie lotu do Tajlandii jak i na Malediwy – każdy kraj ma swój wzór.

Kambodża!

Po wyjściu z samolotu, zobaczyłem lotnisko inne niż dotychczas spotkane. Niski budynek z orientalnym dachem. Wyglądało dużo bardziej oryginalnie niż dzisiejsze metalowo-szklane konstrukcje w największych miastach świata. Chwilę poświęciliśmy na zrobienie kilku zdjęć i ruszyliśmy szybko ustawić się w kolejce po wizę, gdzie spędziliśmy łącznie ponad godzinę. Długa kolejka była do okienka, gdzie pobierano opłatę za wizę w wysokości $30 oraz przekazywało się urzędnikom imigracyjnym zdjęcia paszportowe, wypełnione wcześniej wnioski o wizę oraz paszport. Można było tego uniknąć poprzez wyrobienie sobie wizy wcześniej, ale jako, że najbliższa ambasada Królestwa Kambodży jest w Berlinie, a wizom załawianym internetowo zbytnio nie ufam, stwierdziłem, że najbezpieczniej (i paradoksalnie najtaniej) będzie o wizę ubiegać się na lotnisku.

 

 

W drodze do pensjonatu

Po odebraniu paszportów z wklejoną wizą, wyszliśmy z lotniska, a tam już czekał  nasz 'taksówkarz’, który zawiózł nas do pensjonatu Nikkivinsi Boutique Villa.  Noc ze śniadaniami dla dwóch osób  kosztowała $20, co było ceną przystępną jak na tę lokalizację.

Obsługa hotelowa bardzo miła i uczynna, pokoje czyste i gustownie urządzone. Łazienka zaopatrzona w mydła, szampony, szczoteczki i pasty do zębów, w recepcji darmowy sejf, a w ostatnim dniu możliwość przechowania bagażu po wymeldowaniu. Jedyny 'mankament’ to odległość 3 km od centrum’ w którym mieścił się Night Market oraz 90% restauracji i barów tego miasta. Nam to nie przeszkadzało zbytnio – pieszo dojście do centrum zajmowało nam około 40 minut.

Spacer po Siem Reap

O 13:30, po około godzinnym odpoczynku (w końcu wstaliśmy przed 4 rano), wyszliśmy na spacer po okolicy. Idąc przed siebie natrafiliśmy na pomnik upamiętniający wojnę Kambodży z Wietnamem. Później poszliśmy w bardziej oddalone od głownej ulicy uliczki gdzie widać było, że wielu patrzy na nas z nadzieją, że coś kupimy, a gdy przechodziliśmy obojętnie obok, na ich twarzy malowało się rozczarowanie połączone z pogardą do nas. Zupełnie inne odczucie niż to w Tajlandii.

Targuj się!

W Kambodży obowiązują dwie waluty – dolar i riel kambodżański. W dużych miastach bez problemu zapłacimy dolarami, na prowincji powszechniejsze są riele kambodżańskie. $1 = ៛4000 rieli, a 1 riel = 100 senów. Reszty zazwyczaj wydawane są w rielach (1 cent = 40 rieli). Zmęczeni po podróży, chcąc zobaczyć tego dnia jak najwięcej, postanowiliśmy, że wybierzemy się do centrum lokalnym tuk-tukiem. Wszystkie tutaj wyglądały tak samo – motorek z doczepionym wózkiem. Ceny? Trzeba się targować. Widzą białego to od razu $5 do centrum, Idziemy niewzruszeni i sami oferują niższą cenę. Przy zejściu do 3 dolarów warto się zacząć targować i bez problemu da radę zejść do 1-2 dolarów.

Szukanie naiwniaka

Kolejną możliwością zbicia ceny przejazdu jest zgoda na to, aby kierowca nas pod 'ekskluzywny’ sklep z pamiątkami, z czego zapewnie ma jakieś profity od właściciela. Zgadzamy się… Wchodząc witano nas z uśmiechem, otwierano drzwi przed nami, gdy jednak spojrzeliśmy na ceny ($75 za figurkę, którą później na targu zauważyłem za $5), od razu wiedziałem, że to nie miejsce dla mnie. Zrobiliśmy krótkie obejście i podziękowaliśmy. Nikt nie pożegnał się tym razem. Widać czasami za uśmiech trzeba zapłacić…
Jeśli nie chcecie kupować pamiątek za więcej niż 50$ to nie wchodźcie to sklepu na zdjęciu poniżej. Znajduje się przy głównej drodze, około 100 metrów od Muzeum Angkoru w kierunku północnym (https://goo.gl/cPh2Dq). Nie polecam! 🙂

Night Market & Pub Street

Tego dnia i w ciągu kolejnych dwóch dało się wyczuć to, co niektórzy piszą i mówią od dawna – w Kambodży na białego patrzą, jak na chodzącego dolara. Ze wszystkich stron atakują sprzedawcy, a nawet dzieci, chcąc za wszelką cenę sprzedać nam cokolwiek.

My lady! Only 1 dollar! Sir! Good quality t-shirt! Only 10 dollars… ok, ok… 8 dollars… ok, I give you discouuuuuuuuuunt. Take 2 for 10 dollars.

Tego typu wręcz monologi słychać na każdym kroku. W początkowej fazie nawet nie musimy specjalnie się targować, bo sprzedawcy sami opuszczają ceny zanim zdążymy cokolwiek powiedzieć. Jeśli chcemy ubić na czymś dobrą cenę – udajmy, że nam na tym nie zależy, że mamy gdzieś ten szalik, koszulkę, spodenki, figurkę, obrazek etc. Nasz rekord to zbicie ceny szalika z 20 paru dolarów do ostatecznie $3. A skoro sprzedała, to znaczy, że i tak na tym zarobiła. Klasyczne win-win 🙂 Najlepiej robić zakupy wieczorem, gdy otwierany jest Night Market, większa konkurencja i koniec dnia ułatwia dobicia targu po niższej cenie 🙂

W Królestwie Kambodży, tak jak i w Tajlandii nie ma problemu z piciem alkoholu poza pubami. Można więc iść na sławną ulicę Pub Street (https://goo.gl/bRbALZ), posiedzieć w kanjpce i zapłacić za piwo $4-$6 (w Kambodży!), można też kupić piwo 0,65l za ~$1 w sklepie i napić się go spacerując, poznając okolicę, dopijając je zjadając coś ze streetfoodu. Po skosztowaniu naleśników w Tajlandii, te w Kambodży mimo iż nie były złe, zostały daleko w tyle w porównaniu z tymi pierwszymi 🙂

Wieczorem postanowiliśmy wrócić do pokoju przed północą. Wykończeni po całym dniu na nogach marzyliśmy o łóżku. Szybki powrót tuk-tukiem za $1,5, prysznic i odpoczynek.

Następnego dnia wyruszamy na wycieczkę do świątyń Angkoru – głównego celu naszej podróży. To będzie kolejny długi dzień 🙂

Komentarze