Bangkok – pierwsze wrażenie

Lotnisko Suvarnabhumi w Bangkoku, na którym wylądowaliśmy, jest największym portem lotniczym w Tajlandii i jednym z największych na świecie, co dało się od razu zauważyć. Poza tym jest to stosunkowo nowe lotnisko, bo oddane do użytku 28 września 2006 roku.

 

Wychodząc z samolotu dosyć szybko ruszyliśmy w stronę kontroli paszportowej, aby zdążyć przed całą masą pasażerów i możliwie jak najszybciej wydostać się z lotniska. Podczas sprawdzania paszportów  każdemu pasażerowi robione są zdjęcia kamerkami umieszczonymi przy okienku urzędnika. Kilka spojrzeń, to na mnie, to w paszport, wbita wiza i już jesteśmy formalnie w Tajlandii. 

Po ekspresowym odbiorze bagażu udaliśmy się do kantoru, aby wymienić dolary na baty, a następnie na stanowisko taksówek mieszczące się poziom niżej. Tutaj spotkało mnie coś nowego, a mianowicie automaty wydające numery do taksówki, coś w rodzaju automatów w urzędach/bankach, przypisujących nam numerek w kolejce. Tutaj numerek nie określa naszego miejsca w kolejce, a numer stanowiska, na którym czeka wolna taksówka. Rozwiązanie bezproblemowe, szybkie i pomocne.

Trasa z lotniska do hoteliku Gems Park, który zarezerwowaliśmy na jedną noc, wynosiła 32 kilometry. Razem z przejazdem autostradą (płatną) zapłaciliśmy za kurs 350 ฿ (ok. 40 zł), co daje całkiem przystępną cenę ~1,05 zł/km.

Hotel mieścił się w mniej reprezentatywnej części Bangkoku. Rzucało się w oczy to, że nie jest to turystyczna część miasta, a my sami byliśmy jednymi z niewielu białych, których tego dnia spotkaliśmy.

Po szybkim zameldowaniu, w pokoju od razu zrzuciliśmy z siebie długie spodnie, bo temperatura powietrza na poziomie 35 stopni w południe, w połączeniu z jeansami była istną torturą. Szybki prysznic, godzinna drzemka, przebranie się i już ok. godziny 13-14 poszliśmy na spacer po okolicy.

Każdy, kto był w Azji Południowo-Wschodniej, pewnie wyczuł charakterystyczny zapach, jaki ma powietrze w tym rejonie świata. Dla mnie był on wspomnieniem ubiegłorocznej wyprawy na Malediwy. Nie potrafię go nazwać, ani opisać, nie powiem, że jest specjalnie przyjemny, ale jest specyficzny.

Sklepy w Tajlandii

Sklepy w Tajlandii można wyróżnić według bardzo prostego podziału: FamilyMart oraz 7-eleven, jako odpowiedniki naszych Żabek, a także Tesco Lotus i BigC, jako odpowiedniki naszych hipermarketów. Oczywiście jest cała masa innych mniejszych lub większych sklepów, ale te należą do najpopularniejszych i można je spotkać na każdym kroku.

Jeśli chcemy coś do jedzenia/picia, to nie kupujmy na zapas., tylko w danej chwili, jeśli czujemy taką potrzebę. Pokonując wzdłuż głównej drogi odcinek 1000 metrów, bez większych problemów jesteśmy w stanie minąć co najmniej trzy sklepy 7-eleven/Family Mart, a kupując zimny napój na zapas, z zamiarem wypicia go nawet za 10 minut zmarnujemy tylko pieniądze, bo w ciągu kilku chwil temperatura dochodząca do 40 stopni zrobi swoje i orzeźwiająca zimna woda przestanie być orzeźwiającą.

Jako, że zamierzaliśmy odwiedzić kilka miejsc podczas naszej wyprawy, niezbędnym było kupienie karty pre-paid, aby mieć dostęp do map online, które jak później okazało się, były nieocenioną pomocą w dojściu do celu po kilkunastokilometrowej wędrówce przez miejską dżunglę. U nas chcąc kupić kartę udajemy się do kiosku i kupujemy, w Tajlandii jest to trochę bardziej skomplikowane… Nie wiem, na ile to przez pewien rodzaj inwigilacji, na ile sposób na zachowanie bezpieczeństwa, ale w Tajlandii chcąc kupić numer pre-paid jako obcokrajowiec należy okazać paszport. Udaliśmy się do 7-eleven i wybraliśmy najlepszy dla nas plan taryfowy sieci True Move – 79฿ za starter + 399฿ za 3 GB  internetu na 30 dni (razem ok. 50 zł). Problem zaczął się w momencie gdy pracownik sklepu nie był w stanie aktywować nam tych numerów korzystając z naszych paszportów, po ponad 20 minutach oczekiwania zaczynałem coraz bardziej się niecierpliwić i było to chyba na tyle widoczne, że w końcu poddał się, poprosił ekspedientkę, żeby do czytnika dała swój dowód, przez co kupiła te startery na siebie. Tak oto staliśmy się posiadaczami kart sim ‘na lewo’.

Wracając w stronę hotelu mijaliśmy całkiem ładnie wyglądającą knajpkę na świeżym powietrzu, z instalacją wodospadu w tle za sceną. Spędziliśmy tam co najmniej dwie godziny, odpoczywając przy nastrojowej muzyce, którą zapewnił nam właściciel. Tam też pierwszy raz zaserwowano mi piwo z lodem. Mając do wyboru piwo, które po kilku chwilach będzie bardzo ciepłe lub lekko rozwodnione przez topniejący lód, ale przynajmniej zimne, wybrałem bez zastanowienia drugą opcję.

Wieczorem, gdy po zachodzie słońca wyszła cała masa ulicznych handlarzy jedzeniem, poszliśmy na polowanie nowości kulinarnych (jak dla mnie). Grillowana ośmiornica choć mnie brzydziła poszła na pierwszy ogień i okazało się, że wcale nie była taka zła 😉

Skosztowaliśmy jeszcze parę innych ‘przysmaków’, po czym wróciliśmy do hotelu. Już następnego dnia rano czekała nas podróż na lotnisko Don Muang, z którego o godzinie 8:15 wylatujemy na Krabi, po czym wyruszymy promem na malownicze wyspy Phi Phi.

Komentarze