Około godziny 11 rano byliśmy już w drodze do Pomniku Zwycięstwa, skąd przesiadaliśmy się w dalszą podróż. Mikrobusy dalekobieżne swój przystanek mają w części, na której znajduje się galeria handlowa przy pomniku. Koszt? ฿300 w jedną stronę (~35zł). Naszym celem była Ayutthaya, do której jechaliśmy około 1,5h. Na miejscu byliśmy już ok. 13 i w kilka chwil znaleźliśmy kierowcę tuk-tuka, który zgodził się zrobić nam objazdówkę za ฿500.
Co to za miejsce i dlaczego warto je odwiedzić będąc w Tajlandii?
Ayutthaya
Miasto w Tajlandii, położone kilkadziesiąt kilometrów na północ od Bangkoku, w prowincji Ayutthaya, posiadające około 60 000 mieszkańców (54 888 – dane z 2006). Jest to druga, historyczna stolica państwa tajskiego (pierwszą był Sukhothai). Miasto to powstało w 1351 roku, a jego założycielem był król Ramathibodi I. Prawdziwy rozkwit przypadł na XVII i XVIII wiek, gdy miasto było zamieszkiwane przez ponad milion mieszkańców, czyli tyle osób ile w tamtych czasach zamieszkiwało Paryż i Londyn razem wziętych. I chociaż Ayutthaya nie jest już stolicą, nadal odgrywa ważną rolę w gospodarce Tajlandii, gdyż jest jednym z największych portów w tym kraju, a także ważnym jest ośrodkiem turystycznym.
Wat Mahathat
Pierwsze z ruin, które odwiedzamy, znajdują się w zachodniej części miasta. Przed wejściem na teren zabytku, umieszczona jest makieta pokazująca nam jak pierwotnie wyglądał ten kompleks. Rzuca się też w oczy tabliczka, informująca nas, że jako zagraniczni goście zostaniemy obarczeni opłatą w wysokości ฿50 (~5,5 PLN). Cena niewygórowana, a jeśli choć ułamek tej kwoty idzie na renowację i konserwację, to myślę, że warto 🙂
Według oficjalnej tajskiej historii, odnosząc się do badań Królewskich Kronik Ayutthayi księcia Damronga Rajanubhaba, historia Wat Mahathat rozpoczyna się w roku 1374, kiedy król Borommaracha I wzniósł świątynię w tym miejscu. Jego bratanek i następca – Ramesuan (władał w latach 1369-1370, 1388-1395) rozszerzył to miejsce w 1384 roku, aby zbudować wielką świątynię, w czasie gdy był mnichem, w przerwie między panowaniem (1370-1388). W tym czasie świątynia zyskała swoją nazwę, którą nosi po dziś dzień.
Jednym z najbardziej charakterystycznych punktów w tym kompleksie jest głowa buddy opleciona korzeniami drzewa bodhi.
Park Historyczny Ayutthaya & Wat Phra Si Sanphet
Wat Phra Si Sanphet – Świątynia Świętego Wspaniałego Wszechwiedzącego, była najświętszą świątynią w miejscu dawnego Pałacu Królewskiego, znajdującego się w dawnej stolicy Tajlandii – Ayutthayi, dopóki miasto zostało całkowicie zniszczone przez wojska Birmy (Myanmaru) w 1767 roku. Była to najwspanialsza i najpiękniejsza świątynia w stolicy i służyła jako wzór dla świątyni Szmaragdowego Buddy w Bangkoku .
Tu również wejście kosztowało ฿50 (~5,5 PLN), co w porównaniu z zabytkami, które możemy podziwiać jest wręcz okazją, której nie można przegapić. W okolicach zabytkowej świątyni można skorzystać z takich atrakcji jak przejażdżka na słoniu lub pospacerować w parku znajdującym się nad wodą.
Pomnik Pochylonego Buddy
Znany również jako pomnik leżącego Buddy. W okresie gdy byliśmy przy pomniku, był on nakryty w 3/4 szatą. Porównując go ze zdjęciami bez szaty, w okryciu prezentował się według mnie zdecydowanie lepiej 🙂
Przy każdym z zabytków znajdowały się stragany, gdzie można było kupić napoje, jedzenie oraz pamiątki. Ceny w tych miejscach to jakieś totalne nieporozumienie, gdyż niejednokrotnie przewyższały polskie ceny w porównywalnej lokalizacji (Sukiennice w Krakowie, pamiątki przy molo w Sopocie etc.). I choć nie była to niewyobrażalna drożyzna, to znając ceny obowiązujące w Tajlandii, nawet w turystycznych regionach, te obecne tutaj były zdzierstwem.
Street food po raz setny
Po Powrocie do Bangkoku zgłodnieliśmy, więc czekając na autobus w okolice hotelu, skorzystaliśmy z oferty 'fast-foodowej’ jednego z barów przy Pomniku Zwycięstwa. Za ryż z kurczakiem i zupę zapłaciliśmy po ฿50 (~5,5 PLN) – nie ma źle 😉
Wieczorem, po zaslużonym odpoczynku i prysznicu wybraliśmy się na spacer po okolicy. Zimne piwo i smażony ryż w knajpce Baan Phanchad – Sea Food & Restaurant niedaleko hotelu jak najbardziej na plus. Jeśli ktoś z Was będzie kiedyś w pobliżu, niech wstąpi – sam przekona się, że warto. Mała kaskada, kolorowe oświetlenie, które buduje nastrojową scenerię – to trzeba zobaczyć 🙂
Smażony ryż i piwo w knajpie to jedno, ale co street food to street food, dlatego przed powrotem do hotelu zahaczyliśmy o szaszłyk z grillowanym kurczakiem, a na dobitkę w innym miejscu – tajskie naleśniki : )
Poniżej film prezentujący jak jest przyrządzany taki naleśnik – jak widać, ciasto nie jest wodniste, a bardziej konsystencją przypomina makaronowe. Jakie by nie było – rozkosz dla podniebienia 🙂
Pora na sen, by mieć siły na kolejny, przedostatni dzień w Bangkoku 🙂