Dzień Trzeci
Rano obudziłem się strasznie zmęczony i obolały. Wprawdzie z kraju wylatywałem z mocnym przeziębieniem, ale gdy po przylocie katar przechodził, myślałem, że wszystko będzie ok. Niestety, zmęczenie podróżą, nagła zmiana klimatu, ostre słońce (które zdążyło mnie poparzyć w 2 dni) i nieleczona choroba w końcu nałożyły się na siebie i zadziałały jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Na śniadanie poszedłem tego dnia z brakiem apetytu. Jadłem je na siłę, wciskając w siebie kilka kawałków owoców. Zabrałem butelkę wody i poszedłem do pokoju, czując, ze zaraz zemdleję. Położyłem się na łóżko, by na chwilę odpocząć, a zasnąłem i przespałem 4 godziny. Obudziłem się z dreszczami po raz kolejny po południu, do tego zawroty głowy, więc stwierdziłem, że nie ma co ryzykować. Nie wiedziałem wtedy co mi jest, mogłem się zarazić jakąś tropikalną chorobą, podejrzewałem nawet zatrucie, dlatego zadzwoniłem na infolinię ubezpieczyciela i zgłaszając zaistniałą sytuację, poinformowałem, że konieczna będzie wizyta u lekarza. W odpowiedzi usłyszałem, że lekarza przydzielonego nie ma, ale mam do wyboru szpital na wyspie, ewentualnie szpital na Sri Lance. Około godziny 18 byłem już w drodze do szpitala, który znajdował się około 15-20 minut spacerem, na północ od hotelu.
Niemal półgodzinne oczekiwanie w rejestracji na swoją kolej, a później na załatwienie wszystkich formalności, były niczym w stosunku, do tego, czego nie raz doświadczałem w polskich placówkach. Może dlatego lepiej znosiłem kolejkę od wyraźnie poirytowanych turystów z Wielkiej Brytanii i Niemiec (zauważyłem ich paszporty). W rejestracji musiałem podać kilka informacji, podać paszport oraz zapłacić 100 MVR za wizytę (1 rupia = ok. 0,25 zł).
Na plus na pewno system informacji dla pacjenta. Na ekranie wyświetlony był numer pacjenta przydzielony w rejestracji oraz numer gabinetu. Nie trzeba było nikogo o nic dopytywać, pytać kto ostatni w kolejce, etc. Wiele polskich przychodni i szpitali mogłoby wprowadzić ten system w swoich placówkach 🙂
Po wejściu do gabinetu, lekarzowi towarzyszyła asystentka. Podejrzewam, że jej obecność była konieczna, w sytuacji, gdy miejscowa kobieta przychodzi na badanie, a lekarz, nie może jej dotykać. W każdym razie lekarz sprawdził ciśnienie, gardło, zbadał temperaturę, a gdy wyszło, że mam ponad 41*C gorączki, zrobiło mi się jeszcze słabiej niż dotychczas. Kilka uwag, recepta z lekarstwami, kolejne 170 MVR wydane w aptece.
Służba zdrowia i ogólna sytuacja zdrowotna na Malediwach uległa na przestrzeni lat znacznej poprawie. Już sama długość życia uległa znaczącej poprawie i wzrosła z średniej 46,5 lat (1970) do 74 lat (2011). Śmiertelność matek i dzieci podczas porodów znacząco zmalała. Zmniejszyła się zachorowalność na wiele tamtejszych chorób tropikalnych, wyeliminowano malarię i polio, a także kontroluje się słoniowaciznę i zachorowania na gruźlicę. Sam wygląd wyremontowanego, nowoczesnego szpitala sprawia, że w sytuacji, gdy musimy skorzystać z pomocy lekarzy, nie martwimy się o higienę, bezpieczeństwo oraz jakość usług. Nikomu nie życzę na wakacjach w tropikach wizyty w szpitalu/u lekarza, ale jeśli już tak się zdarzy, niech każda placówka wygląda co najmniej tak jak szpital w Hulhumale.
Do hotelu doszedłem około 22, zażyłem przepisane lekarstwa i zasnąłem.
Dzień czwarty
Przespałem całą noc i większość dnia. Nie wstałem na śniadanie. Nie jadłem niczego. Tylko piłem. Tego dnia nie wychodziłem z hotelu, jeśli już opuszczałem pokój, to tylko do cienia na taras. Wieczorem kładąc się spać, wykończony przez chorobę, miałem jedno postanowienie na nadchodzący dzień – bez względu na wszystko wypłynąć promem do Male.