Turystyczna stolica Tajlandii
Phuket to największa wyspa Tajlandii, położona na Morzu Andamańskim przy zachodnim wybrzeżu Półwyspu Malajskiego. Phuket, do którego płynęliśmy to stolica prowincji i jednocześnie największe miasto na wyspie. Podobnie jak Phi Phi, wyspa podczas tsunami w 2004 roku zostało w znacznym stopniu zniszczona, ale jako, że turystyka jest jednym z głównych filarów lokalnej gospodarki, dosyć szybko dokonano odbudowy infrastruktury.
Do portu na wschodnim wybrzeżu przybiliśmy równo o 13:30. Po zejściu z promu jak najszybciej skierowaliśmy się do budynku portowego, by w usytuowanych tam stanowiskach zakupić bilet na taksówkę w kierunku Patong Beach. Po raz kolejny trzeba przyznać, że to rozwiązanie sprawdza się idealnie. Po zakupie biletu dostajemy potwierdzenie zapłaty z unikalnym numerem, drugi taki blankiet wędruje do jednego z wolnych taksówkarzy, dzięki czemu przy postoju taksówek nie ma niepotrzebnego przepychania się, czekania w nieskończoność na taryfę, a wszystko przebiega sprawnie i dosyć szybko, jak na ilość ludzi, która się tamtędy przewija.
Chwilę później taksówkarz spakował nasze plecaki i wyruszyliśmy z portu znajdującego się na wschodnim wybrzeżu wyspy do Patong – rejonu na zachodnim wybrzeżu, z chyba najpopularniejszą (co nie znaczy, że najbardziej urokliwą) w całej Tajlandii plażą Patong Beach i ulicą – Bangla – która co noc zmienia się nie do poznania.
Jeszcze na etapie wstępnego planowania, powiedzieliśmy sobie, że jedna noc podczas tej podróży będzie miał lepszy standard zakwaterowania niż te, w których będziemy nocować w pozostałe dni. Dlatego wybór padł na WE Hotel @ Sansabai, do którego przynależał GIG Hotel z basenem na dachu. 140 zł/noc/2osoby w tym miejscu były tego warte. Hotel w odległości 3 minut pieszo od ulicy Bangla i maksymalnie 10 minut od plaży (zakładając, że nie zatrzymamy się przy żadnym straganie po drodze 😉 ).
Po krótkim odpoczynku i ochłonięciu w klimatyzowanym pokoju (na zewnątrz było ponad 35*C!), poszliśmy się przejść po okolicy. Ledwo weszliśmy na Banglę, a już zaczepił mnie sprzedawca handlujący ‘oryginalnymi’ Ray Banami. Za okulary początkowo zażyczył sobie 2000 ฿, czyli ponad 200 zł. Po kilku próbach delikatnego zejścia z ceny, widząc mój brak zainteresowania wręczył mi kalkulator i kazał wpisać proponowaną przeze mnie cenę, po której kupię od niego te okulary. Jako, że moje okulary trochę już przeszły, to stwierdziłem, że mogę wydać nie więcej niż 20 zł za nowe. Wpisałem ‘200’ w oknie kalkulatora, po czym koleś zdębiał.
– no no no, my friend, too cheep.
– ok, no problem, i don’t need’em – po czym zacząłem odchodzić.
Po kilku metrach podbiegł do mnie, wręczył mi je do ręki i powiedział:
– ok, two hundred bahts, take it.
Tak oto stałem się posiadaczem całkiem solidnych jak się później okazało okularów za grosze, które przydały mi się na dalszym etapie podróży 😉
Jako, że trochę zgłodnieliśmy, to na szybko zjedliśmy naleśnika, który niestety, ale nie był już tak dobry jak te na Phi Phi, czy później w Bangkoku. Za to lody z oreo robione na ulicy były całkiem smaczne. Zobaczyliśmy morze, plażę, pospacerowaliśmy, po czym wróciliśmy do pokoju, przebraliśmy się i poszliśmy na basen, znajdujący się na dachu hotelu. Widok na zatokę – rewelacja! Basen typowy jak to w hotelach, aby się ochłodzić i popluskać, przy czym i tak był dosyć duży. Po drugiej stronie windy znajdowała się część restauracyjna. kilka stolików, które jak później się okazało były przygotowywane i przystrojone specjalnie na walentynkowy wieczór. Wiedząc to, zarezerwowałem u obsługi stolik dla dwojga. To miało być coś wyjątkowego.
Walentynki na Phuket
Wieczorem przebraliśmy się i pojechaliśmy windą na dach. Na miejscu nastrojowa muzyka, na podeście gitarzysta, który przygrywał i śpiewał ponadczasowe ballady. Stoły z jedzeniem, samo jedzenie, oraz stoliki – wszystko było przyozdobione i ułożone w gustownym stylu, podkreślającym walentynkowy nastrój. Popijając czerwone wino do kolacji, przy akompaniamencie gitarzysty, siedząc na dachu i mając widok na całą okolicę, łącznie z rozświetloną od neonów Banglą, spędziliśmy chyba najlepsze walentynki w życiu. Z czasem okazało się, że byliśmy jedynymi gośćmi, co tylko nadało temu wieczorowi wyjątkowości. I o ile nigdy do tego ‘święta’ nie przywiązywałem większej wagi, o tyle w tym wykonaniu spędzenie tego wieczoru było idealne, a pokaz sztucznych ogni na zakończenie z balladami śpiewanymi dla nas samych, tylko wszystkiego dopełnił.
Po kolacji poszliśmy przejść się Banglą w stronę plaży i to, co po drodze zobaczyłem, po prostu mnie zabiło. Knajpy, w których za dnia było stosunkowo pusto, teraz pękały w szwach, a na ladach i podestach tańczyły skąpo ubrane dziewczyny. Idąc główną drogą, pośród barów, kilkakrotnie łapały za rękę, tyłek i nie tylko… 😉 Taka bardziej bezpośrednia wersja naszych ‘pań z różowymi parasolkami’. Dało się bez problemu zauważyć, że w znacznej większości towarzyszami tych dziewczyn byli starsi panowie, którzy na takim wyjeździe najwyraźniej przeżywali swoistą drugą młodość 😉
Spacer plażą we dwoje, patrząc na w oddali latające lampiony szczęścia i odbijające się w wodzie światła przybrzeżnych budynków – rewelacja. Gwar dochodzący z Bangli ucichł, a jego miejsce przejęło beach party, z głośną muzyką i pokazami połykaczy ognia. Usiedliśmy na piasku i cieszyliśmy się każdą chwilą w tym miejscu.
Do hotelu wróciliśmy po 1 w nocy i świętowaliśmy nasze walentynki dalej 😉